Tags

, ,

Autobus podmiejski, jak zwykle o tej porze dnia, wypełniony po brzegi. Mam przed sobą pół godziny na rozmyślania o różnych sprawach. Ze wszystkich stron docierają do mnie rozmowy współpasażerów. Tworzy się coś w rodzaju białego szumu. Idealne tło akustyczne do tego, aby rozprawić się z własnościami teselacji, którą niedawno odkryłem. Po chwili z tego białego szumu wyławiam głos pani rozmawiającej z kimś przez telefon. Donośnym głosem oznajmia osobie z drugiej strony – „kochana nie mogę go przepuścić, on nawet nie zna twierdzenia Pitagorasa, a o Talesie to już nawet nie wspomnę”. Wygląda na to, że słynne twierdzenia z matematyki szkolnej są tu jakąś magiczną przepustką do kolejnego etapu życia jakiegoś młodego człowieka. Czy my czegoś tu nie pokręciliśmy? Czy my nie przesadzamy z naszymi wymaganiami? Gdyby tak zapytać wszystkich dorosłych w autobusie – czy są w stanie wymienić poprawnie te dwa twierdzenia, i pewnie parę innych powszechnie uznawanych za ważne, to prawdopodobnie tylko nieliczni z pasażerów byliby w stanie cokolwiek o tych twierdzeniach powiedzieć. Sprawdźcie to w swoim otoczeniu. Zobaczycie jak niewiele zostaje w ludzkich głowach z matematyki szkolnej. A przecież ci ludzie świetnie funkcjonują w życiu, robią kariery, czasem są to wielkie kariery, prowadzą firmy, dowodzą armiami, piszą książki, zarabiają pieniądze, czasem to są gigantyczne pieniądze. Czy oni kiedyś w życiu zastosowali twierdzenie Pitagorasa?

Jak to jest więc z tą naszą matematyką, do czego jest nam potrzebna, jeśli po latach tak niewiele pamiętamy? A może w tej naszej edukacji szkolnej jest tzw. drugie dno? Jest. Tylko mało kto z nas je zauważa, czy o nim pamięta. W płytkim rozumieniu edukacji jest ona tylko zbiorem faktów, które trzeba zapamiętać i rozliczyć się z ich znajomości na maturze. Ot taki spis inwentarza. Punkt za twierdzenie Pitagorasa, dwa punkty za twierdzenie Talesa, dwa punkty za znajomość interpunkcji, 10 punktów za znajomość twórczości literackiej Nałkowskiej, itd., podsumować liczbę otrzymanych punktów i jeśli jest ona wystarczająco duża to ty młody człowieku jesteś dorosły i masz prawo rozpocząć samodzielne życie. Wygląda to na dość prosty sposób sprawdzenia, czy ktoś już dojrzał. Tylko czy jest to właściwe rozumienie roli edukacji?

Przez wiele lat pracowałem na dość nietypowej uczelni. Zayed University jest elitarną uczelnią dla młodzieży Emirackiej. Tu edukacja miała dwie splatające się ze sobą warstwy. Jedną z nich była warstwa, którą wspominałem przed chwilą – nauczyć się i zapamiętać odpowiednią pulę faktów z różnych nauk. To my znamy. Druga warstwa, którą nazywano ‘learning outcomes’, czyli efekty nauczania. W ramach tej warstwy zakładano, że studentka, wtedy to była uczelnia wyłącznie żeńska, oprócz nauczenia się odpowiednich faktów będzie umiała m.in. rozwiązywać samodzielnie problemy, myśleć krytycznie, być przedsiębiorcza, wykazywać się inicjatywą w każdej możliwej sytuacji. To jest właśnie to czego my naprawdę oczekujemy od młodego człowieka wchodzącego w życie – aby był myślącym człowiekiem, twórczym i umiejącym sobie poradzić w każdej sytuacji zarówno życiowej jak i zawodowej. Co zatem z tą matematyką? Jest potrzebna, czy nie? Oczywiście, że jest. Dla jednych z nas jest to element naszej kultury, dla innych jest sztuką, a dla jeszcze innych zawodem. Natomiast dla młodego człowieka matematyka jest rodzajem sali gimnastycznej, boiska, na który on trenuje swój umysł. Czyli, mówiąc w dużym uproszczeniu, lekcje matematyki są formą joggingu dla naszych umysłów. Zresztą należy go szukać nie tylko w matematyce, ale również w fizyce, chemii, angielskim, polskim czy historii. Fakty z dowolnej dziedziny to jedno, a umiejętność krytycznego operowania tymi faktami, to druga i równie ważna sprawa. Z czasem fakty będą wylatywać z głowy, natomiast umiejętność twórczego i krytycznego myślenia pozostanie z nami na dłużej, o ile tylko o to odpowiednio zadbamy. Ten jogging powinni uprawiać nie tylko młodzi ludzie, my dziestolatki również. Nie ma emerytury od myślenia.