Tags
Zimowe buty, zimowa kurtka, czapka i ciepłe rękawiczki. Wychodzimy z domu – ja i mój pies. Tak naprawdę nie wiem czy jest to rzeczywiście mój pies? Przez całe jego piętnastoletnie jego życie bywałem w domu bardzo rzadko. Nie zdążyliśmy się więc do siebie przyzwyczaić i teraz nie zawsze umiemy się zrozumieć. Ja nie zawsze rozumiem co on chce, a on nie zawsze rozumie co ja chcę. Wychodzimy razem w grudniowy dzień na wspólny spacer. Jest paskudnie zimno, ciemno, ponuro, zimny wschodni wiatr dmucha w twarz. Idziemy szybkim krokiem przez wioskę obszczekiwani przez stada psów w nowobogackich willach. Dawniej można było przejść do lasu przez pola, ale potem pojawiły się płoty – symbol cywilizacji. Teraz trzeba iść dookoła przez wioskę narażając się na psi jazgot. Kiedy już mijamy ostatni z psich domów zaczyna się czekająca na nas droga. Nasza droga.
Na początku witają nas trzy spróchniałe wierzby. Jak stare czarownice szczerzą swoje bezzębne paszcze spróchniałych pni. Ich długie ramiona zgubiły liście i teraz wiatr gwiżdże w splątanych gałęziach. Latem wyglądają jeszcze zupełnie nieźle, jesienią i wiosną również. Zimą znacznie gorzej, szczególnie wtedy gdy nie ma jeszcze śniegu, a kupy śmieci wyrzucone do lasu z nowobogackich willi podkreślają brzydotę tego krajobrazu.
Zaczyna się las i nasza droga wije się pomiędzy drzewami. Zwalone pnie, dziury i kamienie ciągle przypominają pozostawioną za nami cywilizację, ale im dalej w las tym mniej tego paskudztwa. Idziemy szybko – ja i on. Jesteśmy tylko my dwaj i droga, a właściwie dwie drogi – moja i jego. Dla każdego z nas jest to inna droga. Ja przechodzę przez zwalony pień bez problemu. On gramoli się niezdarnie lub obchodzi pień dookoła. Ja przechodzę jednym krokiem niewielki rów w poprzek drogi. On ostrożnie schodzi w dół i potem wolno idzie w górę. Każdy z nas ma inne odczucia i inne trudności.
Idziemy szybko, bardzo szybko. Wysokie uschłe trawy przy drodze odgradzają nas od reszty świata. Na chwilę zapominamy o cywilizacji. To nic, że dochodzą nas odgłosy z szosy – samochody, karetka pogotowia, ktoś na jazgoczącym motorze. To wszystko jest daleko, coraz mniej zwracamy na to uwagę. Jesteśmy tylko my i droga. Nasza droga. Moje tup, tup, tup i jego szybsze tup-tup-tup. Spadłe liście szeleszczą pod nogami i zmuszają nas abyśmy skupili naszą uwagę na drodze i tylko na drodze. Droga nas pochłania, wchłania nasze myśli – jesteśmy tylko my i ona. Nie ma całej reszty świata, jest tylko droga, tu i teraz. Moje myśli skupiają się na drodze i jej subtelnościach. Zapominam o wszystkim co zostało za nami. Jego myśli – czy ja wiem o czym on teraz myśli? Może o tym aby jak najprędzej wrócić do domu i skulić pod kaloryferem? A może o … ? Kto to wie?
Mija godzina, czasem mniej, a czasem więcej, naszego skupienia na drodze. Zaczynam czuć na plecach strużkę potu. Słyszę przyspieszony oddech mojego psa. To znak, że każdy z nas ma już dość drogi na dziś i czas wracać do domu. Wracamy równie szybko jak szliśmy w tamtą stronę. Moje tup, tup, tup i jego szybsze tup-tup-tup. Jutro znów wrócimy na naszą drogę, pojutrze pewnie też – إن شاء الله .