Tags

Często słyszymy jak ktoś mówi, że zna ileś tam języków. Co to znaczy? Jeden z moich kolegów na swoich stronach www napisał, że zna 12 języków. Potem się okazało, że w każdym z nich umie powiedzieć kilkanaście, czasem kilkadziesiąt, zwrotów i to wszystko. Podróżując po świecie trzeba znać jakieś języki aby móc porozumieć się z ludźmi. Ile?

Moim pierwszym językiem obcym był rosyjski. Ta przygoda z językiem naszych sąsiadów zaczęła się dla mnie dość wcześnie. Jako dziecko lubiłem książki – kolorowe, z obrazkami. To były te czasy gdy w wielu księgarniach można było kupić za niewielkie pieniądze książki rosyjskie. Ich elementarz był moją ulubioną „lekturą”. Było tam tyle obrazków, że nie trzeba było nawet umieć czytać. Co roku ten elementarz miał nowe wydanie. Za każdym razem ładniejsze. Tu powoli zaczęło się moje odgadywanie liter, wyrazów i znaczeń. Przydało się to w późniejszych latach, kiedy język rosyjski pojawił się w moim życiu jako przedmiot szkolny. W okresie moich studiów większość literatury matematycznej była dostępna w tym języku. Rosjanie tłumaczyli masowo najnowsze książki matematyczne z innych języków i udostępniali je we wszystkich krajach okolicznych po bardzo niskich cenach. W ten sposób język rosyjski stał się moim drugim językiem i takim pozostał do dziś. Kiedy bywałem w Rosji to od czasu do czasu ktoś mnie identyfikował jako kogoś z tzw. pribaltiki, czyli z jednego krajów nad Bałtykiem. Jakiś cień innego akcentu był wyczuwalny. Języki polski i rosyjski pozwalały mi na stosunkowo niezłe rozumienie języków bałkańskich. Mogłem słuchać godzinami radia Skopie rozumiejąc prawie wszystko, ale nie uważam jednak, że znam macedoński, serbski czy słoweński.

W okresie moich studiów pojawił się w moim życiu język niemiecki. Nie był to jednak w żaden sposób mój ulubiony język. Sposób nauczania tego języka był tak dalece nudny, że nie potrafiłem wzbudzić w sobie większego do niego zapału. Opanowałem go w stopniu pozwalającym mi prowadzić wykłady na Uniwersytecie Humboldta w Berlinie, ale nie umiałem zmusić się do czytania literatury niemieckiej. Dość szybko zorientowałem się, że znajomość tego języka niewiele mi da. Świat zmierzał zdecydowanie w kierunku języka angielskiego. Trzeba było szybko dopasować się do reszty świata.

Naukę języka angielskiego rozpocząłem bardzo późno w wieku ponad 40 lat. Nie miałem na to również zbyt wiele czasu – praca, dom, ogród. Próba z tak zwanym KMPIKiem, obecnie EMPIK, nie była zbyt owocna. Grupa była sympatyczna, trochę rozrywkowa i stanowczo zbyt wolna jak na moje potrzeby. Poszły więc w ruch taśmy wypożyczane przez znajomego lektora z ambasady amerykańskiej i przez rok prawie każdy wieczór przeznaczałem na odsłuchiwanie taśm i powtarzanie. Dopiero wiele lat później dowiedziałem się, że ten właśnie kurs był przygotowany przez najlepszego w tamtych czasach specjalistę od nauczania języków – Paula Pimsleura. Jego metoda praktycznie omija gramatykę. Nie ma w niej wiele odmian i subtelności gramatycznych. Są natomiast zwroty używane w życiu codziennym. Po roku takiego przesłuchiwania taśm byłem w stanie komunikować się efektywnie w tym języku. Dopiero jednak Papua New Guinea uświadomiła mi jaką dżunglą jest język angielski. Pewnych ludzi rozumiałem bardzo dobrze, innych znacznie gorzej, a innych prawie wcale. Podobnie było w drugą stronę. Z moimi papuaskimi studentami rozumiałem się doskonałe. Z kolegami było różnie. Australijczycy z Queenslandu byli trudni do zrozumienia, Szkoci jeszcze bardziej, itd. Moje uszy nie słyszały ich wymowy. Kiedy mówił Queenslander była do dla mnie fala dźwiękowa, w której trudno było wyróżnić jakieś słowa. Minęło wiele lat zanim udało mi się usłyszeć ich wszystkich. Po wielu latach nauczania w języku angielskim stał się on moim trzecim językiem. Co ciekawe, teraz, po wielu latach nie używania języka rosyjskiego, spotykając Rosjan przestawiam się automatycznie z języka angielskiego na rosyjski i odwrotnie.

Papua Nowa Gwinea była w tej językowej szaradzie bardzo interesującym miejscem. Moi studenci pochodzili z różnych prowincji i plemion tego kraju. Każde z tych plemion, dzięki wyjątkowej izolacji – góry i dżungla, zachowało swój język zazwyczaj istotnie różny od języka sąsiadów. Ocenia się, że w tym kraju jest około 600 różnych języków. Pewnie jest ich w tej chwili znacznie mniej, ale kto rzeczywiście wie ile ich jest? Wszystkie te plemiona zostały połączone jednym wspólnym językiem – tok pisin. Język ten powstał dzięki mieszaniu się różnych plemion na plantacjach i okolicznych wyspach. Z czasem język ten wzbogacił się o wiele słów angielskich. Jego uporządkowaną wersję, tzw. Melanesian Pidgin, opracował misjonarz pochodzenia słowackiego Francis Mihalic. W chwili obecnej jest to język narodowy Nowej Gwinei, ale w większości szkół na poziomie średnim, jak również na uczelniach używa się zazwyczaj angielskiego. Wiele słów z tok pisin przenikalo do naszego życia. Po pewnym czasie rozumielismy bardzo wiele, ale nikt z nas nie próbował nauczyć się dobrze tego języka.

Nowa Gwinea była najbardziej wielojęzycznym środowiskiem z jakim przyszło mi się zetknąć dotychczas. Można powiedzieć bez przesady, że tu miałem do czynienia z językami prawie całego cywilizowanego świata. Uczelnia miała wykładowców z ponad 50 krajów. Każdy z nich poza angielskim, który często znał dość słabo, wnosił swoje specyficzne słownictwo i odmienny akcent. Ta różnorodność dopełniała koloryt tego świata. Nie tylko kolory skóry i ubrania, ale również różne barwy dźwięków, stały się moim codziennym życiem. Wiele lat później do tej mozaiki języków z jakim miałem się spotkać doszły jeszcze chiński i arabski, ale to znacznie późniejsza historia.