Tags

, ,

Parę dni temu odnalazłem CD z jakimiś bardzo wczesnymi danymi – to końcówka okresu na Nowej Gwinei i początki pobytu w Macau. Z okresu papuaskiego zostały mi głównie zdjęcia na papierze, dopiero potem pojawiły się aparaty cyfrowe i możliwość robienia zdjęć od razu w postaci cyfrowej. Tymczasem na tym dysku znalazła się niewielka kolekcja zeskanowanych zdjęć z PNG. Są tu głównie moi studenci z ostatnich roczników i kilku kolegów. Zdjęcia mają kiepską rozdzielczość i bardzo dziwne kolory, ale kto by się tym przejmował? Ważne, że są – dobre i to co zostało. Przeglądam się im po kolei. Tu jest Mathew Yore – bardzo inteligentny student, tu Jenny Rakanada – cicha, spokojna, pracowita, tu jest Maciek Korzeniowski w czasie wręczania dyplomów, tu jest … No dobrze, może jednak zacznę od początku.

Wchodząc pierwszy raz do sali wykładowej na UNITECHu nie miałem zupełnie pojęcia jacy będą moi studenci? Czy matematyka będzie ich ulubionym, czy też niekochanym przedmiotem? Czy będą mili, czy aroganccy jak niektórzy studenci w Polsce? Jak z nimi będę się komunikował? Jeden z moich kolegów, Atawe Koigiri – krajowiec (już go nie ma, zmarł parę lat temu) – powiedział mi abym mówił do studentów bardzo wolno i bardzo prostym językiem. To od niego dowiedziałem się, że większość moich, a właściwie naszych, studentów jest pierwszym pokoleniem, które nauczyło się pisać i czytać. A teraz na dodatek mają się uczyć w języku angielskim. Trochę chyba dużo tych wrażeń jak na takich dzieciaków?

maths_building

Północna strona budynku matematyki, zielone okna, zielone drzwi, …

No więc otwieram drzwi – zielone drzwi, do zielonej sali, z zielonymi dużymi tablicami. Widzę przed sobą gromadkę przestraszonych dzieciaków. Pewnie nie są ani młodsi ani starsi niż moi studenci w Polsce, ale i tak sprawiają wrażenie dzieciaków. Przedstawiam się, pytam czy mnie rozumieją. Kiwają głowami choć nikt się nie odzywa, nikt nic nie mówi. Wszyscy bardzo poważni. Każdy z książką i ołówkiem. Tylko tyle. Żadnych toreb, plecaków – jedna książka i ołówek. Książka – Strud, Engineering Mathematics. Zaczynam wykład. Tak jak mi przykazano, powoli nie spiesząc się tak, jakbym miał cały czas tego świata. Wprowadzam odrobinę teorii, potem prosty przykład, potem bardziej trudny przykład, potem przykład do samodzielnego zrobienia. Potem znów teoria, itd., itd., … Po godzinie kończę zajęcia. Pytam czy mnie zrozumieli, czy nie mają problemów? Kiwają głowami, wszystko jest w porządku? Tak do końca to nie wiem ile zrozumieli, i czy rzeczywiście wszystko jest w porządku? Dopiero na następnych zajęciach przeglądam prace domowe i rzeczywiście rozwiązania są prawidłowe. No więc zaczynam kolejny wykład.

Minęło kilka tygodni zajęć ze studentami. Czas na jakiś test. Piszę pierwszy test dla moich studentów – pierwszy dla nich, ale również pierwszy dla mnie. Studenci inni niż w Polsce, więc i testy muszą być inne. Oddaję mój pierwszy test koledze Alanowi Oxleyowi do przejrzenia. Porażka. Test jest zbyt trudny i zbyt wiele wymagam od moich studentów. Piszę więc test od nowa. Rozkładam trudniejsze problemy na kawałki, dodaję wskazówki, itd. Znów test idzie do sprawdzenia. Znów porażka. Ten test jest jeszcze zbyt trudny. Muszę zwrócić uwagę na pokrycie wszystkich elementów materiału, krok po kroku i dokładnie. Mam zostawić więcej miejsca na kartach na rozwiązania, itd. Trzecia wersja testu okazała się znośna. Teraz trzeba przygotować test do klasy. Wydziałowa drukarnia drukuje mi tyle zeszytów z pytaniami (16 kartkowych) ilu mam studentów. Biorę z wydziału odpowiedni zapas ołówków i zastanawiam się co zrobić, aby studenci nie ściągali? Kiedy pytam o to moich kolegów dostaję odpowiedź „nie martw się o to, nikt nie będzie ściągał”. Co to znaczy? Idę więc do sali, rozdaję zeszyty i ołówki. Teraz ze zdumieniem widzę coś czego nie widziałem nigdy przedtem w życiu. Moi studenci zamykają się w sobie. Dosłownie zamykają się. Każdy z nich skupia się wyłącznie na swoim zeszycie z zadaniami. Kolega obok nie istnieje. Nie ma go, nie ma również jego zeszytu. Każdy z nich staje się odrębnym światem. Każdy jest skupiony na własnych rozwiązaniach. Nie ma szeptów, nikt się nie rusza, cisza jak zawsze na zajęciach. Aż trudno w to uwierzyć. Następnego dnia sprawdzam ich rozwiązania. Zupełnie nieźle. Na kolejnych zajęciach wyjaśniamy sobie główne błędy i dalej nowa partia materiału.

Ta niezwykła postawa moich studentów zawsze mnie zdumiewała, ale tak było do końca naszego pobytu w tym kraju. Przez te wszystkie lata nie zdarzyło mi się zobaczyć studenta, który by ściągał.

Przy różnych okazjach staram się poznać moich studentów dokładniej, dowiedzieć się czegoś o ich życiu i pochodzeniu. Kraj jest duży i bardzo zróżnicowany, kilkaset plemion, kilkaset różnych języków, wiele odcieni skóry. Są tu studenci prawie biali – niektórzy pewnie potomkowie członków jakiejś białej ekspedycji. Ile statków rozbiło się w pobliżu tej wyspy? Byli tu przecież Niemcy, Anglicy, w zachodniej części wyspy nawet Holendrzy. Byli również w okresie wojny Japończycy. Oni też nie byli święci. No więc wśród moich studentów są widoczne pozostałości po przybyszach – i tych dobrych i tych złych. Duża część studentów ma jednak czyste pochodzenie etniczne. To są rodowici z dziada pradziada mieszkańcy tej wyspy a właściwie wysp. Są tu górale – mocnej budowy, są również szczupli mieszkańcy bagien Sepiku, są wyspiarze z dalekich wysp na Morzu Solomona. Są biali, brązowi w różnych odcieniach i wreszcie czarni jak sadza studenci z Wysp Solomona. Ci ostatni, uważani za najczarniejszych mieszkańców świata, wcale nie przyjmują się swoją innością. Jest im z tym dobrze. Kiedyś w domu księdza Antona zebrała się grupka studentów z Bugainville Island. Wszyscy czarni jak smoła. Ich spóźniony kolega wchodząc do domu zawołał ‘o znowu ktoś wam zgasił światło’.

W tej mieszance kolorów jest również mieszanka charakterów i zwyczajów. Ale o tym opowiem przy innej okazji. Ci wszyscy studenci z miejsc rozsianych po górach, bagnach i wyspach tu na UNITECHu zostali zebrani razem. Być może to wyjaśnia dlaczego każdy z nich jest tak zamknięty w sobie?

Innym interesującym pytaniem jest – jak oni dostają się na uczelnię? Obszar jest ogromny i są w nim miejsca bardzo odległe. Dróg tu niewiele. Jedni dostają się autobusem – to stamtąd, gdzie dochodzi droga, inni przypływają statkami, jeszcze inni samolotami. W tym kraju większość wiosek położonych w górach ma swoje małe lotniska. Jest to w gruncie rzeczy kawałek łąki, najczęściej na zboczu góry, i to już wszystko. Nie ma wież pogodowych, biur lotniska, kas biletowych, czy poczekalni. Jest po prostu kawałek łąki i rękaw wskazujący kierunek wiatru. Samolot przylatuje raz na kilka dni, zabiera lub przywozi pasażerów i odlatuje. To wszystko. Nie ma kontroli bagażu i sprawdzania, czy ktoś ma butelkę z wodą czy nóż w torbie. A co to kogo obchodzi? Nikt tu nie jest tak głupi aby ganiać po samolocie z nożem. Takie rzeczy zdarzają się tylko w cywilizowanych krajach.

tufi_airport

Jedno z lotnisk trawiastych w PNG (zdjęcie z Internetu)

Zawsze mnie zastanawiało jak studenci z małych wysp na Morzu Solomona dostają się na uczelnię. Kiedyś jedna z moich Melanezyjskich studentek powiedziała mi jak ona dociera do uczelni na początek roku akademickiego. Jej brat bierze łódkę i płyną razem po Morzu Solomona przez kilka dni i nocy. Oczywiście jest to drewniana łódka bez specjalistycznych przyrządów nawigacyjnych. Brat odwozi siostrę do wybrzeża, pomaga jej dostać się do autobusu, a następnie odpływa do domu. Wszystko niby normalnie, gdyby nie to, że brat miał w tym czasie aż siedem lat.

Z upływem czasu moje relacje z moimi studentami stawały się coraz bardziej zażyłe. Podobno, o tym dowiedziałem się znacznie później, w momentach gdy w okolicy pojawiali się rabusie, moi studenci wystawiali warty pod moim domem. Rano jednak nie było tam nikogo i nie było tam również żadnego śladu ludzkiej bytności. Wiele lat później, gdy byłem dziekanem w Macau zaprosiłem jednego z moich papuaskich studentów, aby kontynuował studia w Chinach. Douglas Kala, tak się nazywał ten student, opowiedział mi wiele o tym co robili studenci papuascy aby nic złego się nie stało ich wykładowcom. My byliśmy dla nich jedyną szansą na wyjście z dżungli, zdobycie wiedzy, zdobycie zawodu i poznanie świata.

Po mojej przeprowadzce do Chin jeszcze przez wiele lat utrzymywałem korespondencję z moimi byłymi studentami. Pomagały nam w tym początki Internetu, email i ciągle żywe jeszcze wspomnienia.

Na kilku pokazanych dalej zdjęciach są moi studenci z ostatnich roczników z mojego pobytu w tym kraju. Wiele nazwisk i twarzy jest ciągle w mojej pamięci. Wiele z nich zapomniałem, a wielu z nich nie miałem okazji bliżej poznać. Oto oni.

3YEARPowyżej mój ostatni rocznik studentów informatyki z UNITECHu. Na samym dole, bez nazwiska Lena i Jenny Rakanda.

2YEARBTo był bardzo spokojny rocznik. No i nawet dość pracowity.

2YEARATo był jeden z najbardziej sympatycznych roczników.

1YEARCTych studentów już nie zdążyłem poznać. Zaczynali wtedy, gdy ja już wyjeżdżałem.

1YEARATo również jeden z moich ostatnich roczników z UNITECHU.

1YEARBTylko z niektórymi z tych studentów miałem zajęcia. Poniżej galeria drobnieszych zdjęć z mojej kolekcji.

kiopa

Kiopa

hangat

Hangat

joyce_4

Joycelyn

ncd12

4YEAR

Hangat, Kiopa, Mathew Yore

A poniżej zdjęcie z tzw. graduation, czyli wręczania dyplomów ukończenia studiów. Na zdjęciu studenci architektury, wśród nich Maciek Korzeniowski.

MACGRADNo i to wszystko na dzisiejszy wieczór. Może kiedyś wrócę jeszcze do moich papuaskich studentów. Czasami mi ich bardzo brakuje, często ich wspominam.