Tags

,

Jest już późny styczniowy wieczór. Za oknem już ciemno. Siadam na moim strychu, aby zapomnieć o tej ciemności. Włączam jakieś CD, Souad Massi – Kilyoum. Płynie muzyka, spokojna muzyka, trochę latynoska, trochę arabska, pełna życia, pełna ciepłego wieczoru i wiatru od pustyni. Tymczasem u mnie za oknem wiatr szarpie żaluzjami, krople deszczu tłuką po szybach. Czuję się fatalnie, przytłoczony brakiem światła słonecznego, i przemarznięty do kości. Kiedy to się skończy?

Wczoraj rozmawiałem z kolegą. Ot takie noworoczne rozmowy. Jonathan pisze mi, że On nigdy nie odważy się jechać zimą do Londynu ze swojej Atlanty. Dla niego też jest za ciemno i za zimno. Jeszcze inny kolega, Adrian, przeprowadził się z Tasmanii do Chiang Mai w Tailandii. Nie był w stanie znieść zimowej pogody w swojej rodzinnej miejscowości. Jak to jest z tymi naszymi nastrojami? Czy jesteśmy aż tak wrażliwi na zmiany klimatu, światła i paru innych czynników?

Przypominam sobie, kiedyś bardzo chciałem mieszkać w Szwecji. Mieć tam zorganizowane i spokojne życie. To był ten czas, kiedy jeszcze zupełnie nieźle znosiłem polski klimat. Po wielu latach spotkałem Polaków, którzy wybrali Szwecję za swój dom. Kupili tam dom, urodzili dzieci, urządzili się – tylko pozazdrościć. No i właśnie, po wielu latach mieszkania w Szwecji porzucili swój raj i przenieśli się za pracą do Emiratów. Po pewnym, chyba nawet nie tak długim okresie pobytu w Emiratach, wrócili do swego szwedzkiego raju. Parę lat później zobaczyłem ich ponownie w Emiratach. Zastanawiam się co im nie odpowiadało? Czy ten szwedzki raj przestał być rajem, czy może coś innego? Od czego to zależy, że jedni żyją w tym samym domu, śpią w tym samym łóżku przez całe życie, a innych nosi z miejsca na miejsce i nie mogą znaleźć swojego miejsca na świecie?

Moje pierwsze miesiące w Nowej Gwinei miały swoje dobre i złe dni. Początek był o dziwo zupełnie znośny. Mała pora deszczowa pokazywała swoje nieprzyjemnie strony, ale to mi aż tak bardzo nie przeszkadzało. Padał deszcz, dużo wody, ale deszcz był ciepły i nawet w czasie ulewy było dużo światła. Był wiatr, ale również ciepły. Moi koledzy, i jak się okazuje studenci również, obawiali się, że za chwilę się spakuję i ucieknę. Tak uczyniło wielu przede mną. Tak uczyniło wielu również w czasie mojego pobytu w tym kraju. Mi to nie przychodziło nawet do głowy. Było mi dobrze w tym klimacie i w tej przyrodzie.

Dopiero parę miesięcy później zacząłem odczuwać przygnębienie tropiku. Kiedyś we wspomnieniach pewnego podróżnika znalazłem określenie ‘smutek tropików’. Nie bardzo wiedziałem wtedy o co chodzi. Jaki smutek tropików – ciepło, bujna przyroda, kolory kwiatów a on pisze, że smutek tropików. A jednak i do mnie to przyszło. Ot wyobraźcie sobie przez wiele tygodni, dzień po dniu ciągle ta sama pogoda, codziennie słońce. Człowiek żyje oderwany od świata. Nie ma miasta, jest za to bujna przyroda, cisza przerywana głosami ptaków i … No właśnie jest coś czego nie zauważamy i nie zawsze to dociera do nas z innych źródeł. Przez cały czas jest niskie ciśnienie. Jest niskie, pomimo bezchmurnego nieba, bo to równik a Ziemia, jak wiadomo jest spłaszczona i na równiku jesteśmy dalej od środka ziemi niż w strefie umiarkowanej. Mówiąc terminami fizyki, tu słup powietrza jest krótszy niż w Europie a więc niższe ciśnienie. Po jakimś czasie nasz organizm zaczyna być tym zmęczony. Pojawia się przygnębienie. Do tego brak rodziny, brak wielu rzeczy, które zostały daleko za nami, i nasze umysły zaczynają myśleć o powrocie do normalności. Zastanawiam się czy nie wyjechać przy najbliższej okazji?

Widzę to również po zachowaniu się moich kolegów. Oni tu są dłużej niż ja, ale oni też podlegają tym samym prawom przyrody i fizyki. Alan ma swoje ciche dni, kiedy nie odzywa się do nikogo. Trwa to jakiś czas, ale potem przechodzi i znowu jest to ten wesoły Alan. Inni też mają podobne ciche okresy. Każdy reaguje podobnie, ale kurację przechodzi na swój sposób. Jedni umawiają się gdzieś na wspólną kolację – wieczór rozmowy z innymi pozwala na odbudowanie nastroju. Jeszcze inni idą do klubu brytyjskiego i upijają się piwem. Ktoś wyjeżdża na parę dni do Cairns. Drobna zmiana, ale pomaga.

Po wielu miesiącach pobytu w PNG znika tęsknota za domem, za ‘cywilizacją’. Tu jest nasza cywilizacja, tu jest nasz dom. Dopiero po półtora roku wyjazd na wakacje uświadamia nam jak bardzo się zmieniliśmy. Jaką przemianę przeszły nasze organizmy. Po drodze Singapur jest szaleństwem wszystkiego co zostawiliśmy za sobą. Dla moich chłopaków singapurski Toys „R” us jest rajem na parę godzin. Szukają się pomiędzy regałami, odkrywają cuda i po prostu nie mogą nacieszyć się zabawkami, których nie widzieli przez wiele miesięcy. Do tego dochodzi chińska kuchnia, próbujemy dziesiątki potraw. Jedne są wspaniałe inne wstrętne, ale jest fantastycznie. Basen hotelowy ma parszywie zimną wodę, ale to nie jest pora basenowa w Singapurze. Tu też bywa zimno.
Wreszcie Polska. Tu wita nas lodowata zimowa pogoda, mróz i lód na ulicach. Cieszymy się rodziną, gwiazdką, spotkaniami ze znajomymi. Po kilku dniach, a może tygodniach, jeden z synów pyta mnie kiedy wracamy do domu, do PNG. Uświadamiam sobie, że ja też tak myślę. Tu znam wszystko, ale tam jest też mój dom, zupełnie inny niż ten dom, ale również dom. Tak już będzie zawsze. Nie ma jednego domu. Są dwa domy i każdy bliski z jakiegoś powodu.

Po wielu latach przeprowadzka do Macao. Znowu przyzwyczajanie się do innego środowiska, klimatu, ludzi, … Tu też na początek są emocje – nowa praca. Tworzenie wydziału informatyki jest wyzwaniem, które nie pozwala na żadne mazanie się. Z czasem jednak przychodzi tęsknota za … PNG. Wtedy dałbym dużo, aby wrócić do spokojnego UNITECHu, moich cichych studentów, campusu jak ogród botaniczny. Tu nie ma spokoju. Jest ruch, intensywne życie, samochody i tłumy na ulicach. No i nie ma takiej przyrody. Są za to ulice wypełnione ludźmi i samochodami, no i nieliczne parki. Przecież to jest najbardziej zaludnione miasto na świecie. Jednym słowem przeskok jest ekstremalny. Kolega Alex, z PNG, który w tym czasie przeniósł się do Singapuru, pisze mi, że PNG zmieniło nas w wieśniaków i teraz nie umiemy żyć w mieście.

Mijają miesiące, lata, przyzwyczajam się żyć w zatłoczonym Macao. W dzień praca, wieczorem wyjście w głąb chińskiego miasta. Tu już nie zobaczy się turystów. Tu są tylko miejscowi. Chodzę więc godzinami po nocnych targowiskach. Niczego nie kupuję, niczego nie potrzebuję. Ale jest mi tu dobrze. Nie znam chińskiego, oni nie znają angielskiego, ale to wcale nam nie przeszkadza w rozmawianiu. Mamy tą samą krew, ten sam uśmiech, i wspólne życie. Mieszkamy w tym samym domu. Macao staje się naszym domem. Kiedyś lecąc samolotem z Polski do Hong Kongu przez parę minut lecimy nad Macao. Mój syn Kuba pokazuje w dół i mówi ‘tam jest nasz dom’. Tak to jest nasz dom.

Przeprowadzka do Emiratów – dużo lepsza płaca, nowe wyzwania i nowe perspektywy. Kto by się temu oparł? Znowu to samo – euforia nowej pracy i nowego miasta. Po jakimś czasie wraca tęsknota za … Tym razem za Macao, za zielonymi parkami, za chińskimi świątyniami, za South China Sea. Tu jest pustynia, którą odczuwa się na każdym kroku. To nic, że wszędzie są domy, chodniki, nawet zadbane trawniki. Wystarczy jednak trochę wiatru, aby wiedzieć, że to zupełnie inny klimat. Wystarczy spojrzeć na tutejszą „zieleń” aby zobaczyć różnicę. Kierowca taksówki, Pakistańczyk, ironicznie mówi, że tu każda palma jest srebrna, a nie tak jak w jego kraju. Wielokrotnie słyszę od Pakistańczyków jak to oni nie cierpią tego kraju. Tam u nich są cztery pory roku, jest zielono, bywa śnieg a tu nic z tego – wieczne lato. Powoli przyzwyczajam się do Abu Dhabi. Tu mam swój dom, swoją rodzinę, swoją pracę i swoją bibliotekę. Gdzieś w Polsce mam swój drugi dom. Który jest pierwszy, a który drugi, który ważniejszy, a który mniej ważny? Tak naprawdę to nie ma znaczenia. I tu i tam jest moje miejsce. Oddaliło się PNG, oddaliło się Macao, są Emiraty. Mój organizm przyzwyczaja się do tych temperatur, do tego światła, i do tego powietrza. Dawniej, jeszcze mieszkając w Polsce, nie znosiłem upałów. Szwecja była moim marzeniem. Teraz idę na spacer w temperaturach bliskich +40 i jest mi z tym zupełnie dobrze. Rano idę pieszo do pracy, wieczorem wracam pieszo z pracy. Nie przeszkadza mi upał. Ciemne okulary pozwalają zredukować odrobinę światło, ale jest go i tak dużo. Ktoś mi opowiedział historyjkę o dwóch przybyszach w Emiratach. Przypuszczam, że jest to autentyczna opowieść. Pewnego dni dwaj ludzie jadący samochodem z Abu Dhabi do Al Ain zatrzymali się w połowie drogi, wysiedli z samochodu aby zapalić papierosa. Jeden z nich, nowy, mówi do drugiego – popatrz jak tu jest paskudnie, wszędzie tylko piach i piach. Parę lat później ci sami dwaj ludzie jechali tą samą drogą. Wysiedli z samochodu w tym samym miejscu. Posiedzieli przez chwilę, popatrzyli na krajobraz i jeden z nich, ten sam co poprzednio, powiedział – popatrz jak tu jest pięknie, jakie ładne są te diuny, a jaka tu jest cisza.

Wreszcie kolejna przeprowadzka. Tym razem do Polski. Do mojego kraju, do mojego domu. Zawsze uważałem, że to kiedyś musi nastąpić. Zawsze odmawiałem propozycji pracy z miejsc, gdzie mogłem zostać na stałe – Australia, Nowa Zelandia czy USA. Nie chciałem nigdzie emigrować. Nie chciałem zmieniać paszportu na inny. Psioczyłem wielokrotnie na polskie rządy musząc załatwiać wizy do różnych miejsc na świecie. Z innym paszportem byłoby mi łatwiej, ale i tak mnie to nie przekonywało. Z czasem zacząłem po prostu unikać krajów, do których muszę załatwiać wizy. Nie muszę być wszędzie.

Wracając do Polski miałem pewne wyobrażenie o tym co mnie tu czeka. Ludzie z ich, często, dziwnymi zachowaniami, zwyczajami, itd. Wiedziałem również, to z doświadczenia, że nie można przenieść się bezkarnie z jednego miejsca na świecie do innego, gdzie wszystko jest inne. To wszystko wiedziałem i byłem przekonany, że jakoś dam sobie z tym radę. Pierwszy listopad pokazał mi, że zupełnie przeliczyłem się z moimi wyobrażeniami. Po dwudziestu latach słońca i ciepła znalazłem się w zupełnie odmiennych warunkach. Brak światła stał się koszmarem, a w połączeniu z dokuczliwym zimnem stał się trudny do zniesienia. W czasie pierwszej zimy ratowały mnie wykłady na UKW w Bydgoszczy. Dzięki pomocy kolegów mogłem wziąć się w garść i przetrwać pierwszą zimę w Polsce. Druga zima wydaje się nieco łatwiejsza, ale i tak czeka mnie jeszcze długa droga zanim zapomnę o ciepłych powiewach z pustyni. Kusi mnie co chwilę jakaś szansa powrotu do Emiratów. Staram się o tym nie myśleć. Powtarzam sobie, że muszę jakoś wytrwać, bo nie ma innej opcji. Koledzy z Libanu i Tunezji proponują mi pracę u nich. Niezbyt zdecydowanie, ale za każdym razem odmawiam. Jeszcze dam sobie chwilę. Tylko nie myśleć o słońcu, gorącym oddechu pustyni, pełnych światła ulicach Abu Dhabi. Za parę miesięcy wiosna, a po drodze kilka tygodni w Korei i Singapurze.

Co dalej? Być może kolejna książka zwiąże moje myśli i ręce, i pozwoli zapomnieć o ciemności i chłodach? Potem będzie wiosna i ogród. Tymczasem tworzę symmetricę (http://symmetrica.wordpress.com/). Ta praca zupełnie nieźle wiąże moje myśli. Dziś Jonatan, Scott, Daniel i parę innych osób napisało mi, że symmetrica jest fantastyczna. Wiem, że jest. Wkładam w nią wszystko, czym żyję od paru lat. To jest mój nowy świat, mój nowy dom.