Tags

,

To była kolejna zimna noc. Może to już ostatnia taka? Przecież to już ostatni dzień maja. Wychodzę do ogrodu. Słońce przebłyskuje przez świerki na wschodniej stronie ogrodu. Za chwilę wyjdzie ponad wierzchołki drzew i zaiskrzy się na mokrych liściach i rozwinie swoje skrzydła kolejny dzień. Idę przez grządki warzywnika i wybieram, co mi akurat się spodoba na moje śniadanie. Tu kilka gałązek chryzantemy – akurat w tym roku nasiona, które zbierałem poprzedniego lata wzeszły bardzo dobrze. W innym miejscu wyrywam parę kępek rzodkiewki, dalej parę liści komatsuny – to taka wschodnia sałata, kupiłem jej nasiona wiele lat temu i ciągle wschodzą jak nowe. Na innej grządce wyłamuję parę pędów szparagów. Dalej kilka cebul ze szczypiorkiem. Potem jeszcze małe zielone conieco.

Z pękiem liści i pędów wracam do kuchni. Gotuję wodę i zalewam makaron z opakowania Ajinomoto. Tylko oni mają w tym kraju makaron, który smakuje jak smakują makarony u Asi. Podczas gdy makaron „dochodzi” kroję cebulę i szparagi na długie skośne kawałki. Tak się tego nauczyłem w Macao i zupełnie nie rozumiem, dlaczego w Polsce cebulę sieka się na drobne kawałki. Jak to potem jeść? Przecież tego nie złapie się pałeczkami. Myję liście i rzodkiewki, odkrawam ich miękkie części – to będzie jako sałata. Ogonki i grubsze części liści przygotowuję do makaronu. Wreszcie odlewam makaron. Jest jeszcze lekko twardy. Taki właśnie powinien być. Wszystko przygotowane. Teraz patelnia.

Na rozgrzaną patelnię wlewam odrobinę oliwy. Ja wolę oliwę. Wszyscy inni w moim domu wolą olej. Podobno na oleju jedzenie nie przypala się tak, jak na oliwie. Mi się nic nie przypala, pomimo, że patelnia jest bardzo gorąca. Teraz wrzucam na patelnię szparagi, cebulę, za chwilę liście, wreszcie jak liście są już wiotkie dorzucam odcedzony makaron – zdążył się już wysuszyć. Mieszam wszystko szybko, dolewając odrobinę sosu ostrygowego. Powinien być sos sojowy, ale sos sojowy w Polsce jest wyjątkowo niesmaczny – za słony i za czarny. Kiepska jest marka żywności firmy Tao-Tao. Omijam ich wyroby w sklepach, choć nie zawsze mi się to udaje. Jeszcze kilka energicznych zamieszań warzyw i makaronu na patelni, i szybko wykładam wszystko na szeroką miseczkę. Śniadanie gotowe. Wszystko razem zajęło mi ponad 20 minut, choć dziś za bardzo się nie spieszyłem. Jest przecież niedziela.

20150531_080307

Biorę moje jedzenie, pałeczki i wychodzę na taras. Słońce już wyszło ponad drzewa. Ogród ożył głosami ptaków. Zawsze zadziwia mnie ile ich tu przybyło od zejścia z tego świata naszego kota. Słyszę odgłosy gołębi. Jeden z nich, duży garłacz, stracił swoją parę w ubiegłym roku. Teraz jest sam, nie poszukał sobie innego ptaka do pary, i ciągle przebywa w naszym ogrodzie. Właśnie siedzi nad stawem i robi sobie poranną toaletę. Rozpryskuje krople wody swoimi skrzydłami i za każdym machnięciem jego skrzydeł widzę tęczowe fontanny. Rozlega się jakiś hałas w gałęziach dużej sosny. Za chwilę wypadają z korony drzewa dwie wiewiórki. One też tu przybyły niedawno. Gonią się zaciekle po drzewach. Raz są na sośnie, a za chwilę już na brzozie nad stawem. Jak się tu wprowadzaliśmy naście lat temu, to te sosny i brzozy były niewielkie. Teraz są to już duże drzewa.

Siadam z moim śniadaniem na stopniach tarasu. Jem powoli, nie spieszy mi się nigdzie. Makaron wyszedł wspaniale. Ajinomoto to jest dobra firma. Jak na razie tylko makaron z Indomie smakował mi bardziej. Ale to wiadomo – Indonezja. Ich makarony i przyprawy mają rzeczywiście smak jak u Asi.

Czas upływa, ale mi się też nie spieszy. Niedziela ma swoje prawa. Odkładam miseczkę i pałeczki. Idę na poranny obchód ogrodu. Kwiaty irysów lśnią barwami błękitu i fioletu. Ten ‘Sultan’s Ruby’ jest w tym roku szczególnie ładny. Rok temu nie zaczepiał mojego wzroku tak bardzo. Dalej jest kępka białych irysów, dalej żółte. Trzeba je w tym roku przesadzić, bo rosną w tym samym miejscu już wiele lat, zbyt wiele jak na irysy. Dalej są piwonie. Jeszcze nie kwitną tak intensywnie, jak rok temu. Tyko ‘Claire de Lune’ jest w pełni kwitnienia. Jej ogromne białe, pojedyncze kwiaty wyglądają jak wielki bukiet. Inne piwonie jeszcze się nie spieszą, ale za kilka dni też będą kusiły motyle i zielone żuki swoimi barwami. Te ostatnie upijają się piwoniowym nektarem i siedzą zamroczone godzinami nieruchomo na krzakach.

Sultan's Ruby

Irys syberyjski Sultan’s Ruby ma najładniejsze kolory

Irys syberyjski "Caesar's Brother"

Irys syberyjski “Caesar’s Brother” kwitnie obficie każdej wiosny

20150531_080431

Irys syberyjski “Caesar’s Brother” kwitnie obficie każdej wiosny

Obchód prawie skończony. Zrobiłem pętlę dookoła domu. Jeszcze chwila w hostach. Niektóre mają już ogromne kępy liści, a inne nieśmiało wysuwają się nad ziemię. Tak jak ludzie. Jedni lubią chłody, a inni wolą upalne dni.

Moj hostowy zakątek pod drzewami sosen

Moj hostowy zakątek pod drzewami sosen

20150601_153157

Piwonia pojedyncza “Claire de Lune” zaczyna wiosenną wystawę moich piwoni

Wracam do domu. Czas dokończyć artykuł na warsztaty. Trochę za długo się z nim bawiłem, ale to przyjemna praca. Lubię zajmować się sztuką Islamu. W żadnej innej nie ma tyle geometrii.