Tags

,

Na Okęcie przyjechałem, jak zazwyczaj, z dużą rezerwą czasu do odlotu. Musiałem jednak sprawdzić jak działa połączenie kolejowe z Warszawy Zachodniej na lotnisko. Okazuje się, że skraca to znacznie czas. Będę pamiętał o tym na przyszłość. Bagaż udało mi się oddać natychmiast tuż przed zamknięciem stanowiska po porannym locie do Paryża. Jestem więc wolny. Mam ponad trzy godziny na zwiedzanie i czytanie.

Lot Air France zatłoczony do przedostatniego miejsca. Siedzę w ostatnim rzędzie i obok mnie jest jedyne wolne miejsce w samolocie. Z drugiej strony obok mnie siedzi młoda kobieta. Pokasłuje co chwilę. Widocznie gdzieś się przeziębiła. Rozmawiamy o różnych mniej lub bardziej istotnych sprawach. Okazuje się, że mamy więcej wspólnych tematów niż się mogłem spodziewać. Oboje podróżujemy dość często. Ona z mężem jako dodatek przy jego wyjazdach służbowych. Teraz mąż siedzi w sąsiednim samolocie lotu bo tam mu wykupiono bilet na delegację, a Ona w Air France bo tu było taniej.

Jestem głodny po tylu godzinach czekania na odlot. Tymczasem stewardesa roznosi obrzydliwie słodkie ciasteczka i wodę do picia. Wypijam wodę, ciasteczko nie nadaje się do jedzenia. Tyle luksusów kulinarnych w Air France. Od wielu lat słyszę o znakomitej kuchni francuskiej, a tu taka obrzydliwość. Dobrze, w przyszłości będę omijał Air France, tak jak omijam LOT. Wreszcie Paryż. Koniec sympatycznej rozmowy. Na pożegnanie wręczam nieznajomej-już-znajomej jeden z egzemplarzy mojej kolorowanki. Zabrałem z domu tylko trzy sztuki na prezenty. Zostały mi jeszcze dwie. Widzę jednak wspaniały uśmiech radości. Udało mi się zrobić komuś dużą przyjemność.

Lotnisko w Paryżu spokojne. Prześlizguję się przez tłumy do terminala L. Jest. Pust. Znowu zwiedzanie, ale tym razem dużo krócej. Na samolot do Tunisu jest znacznie mniej ludzi. Mam więc sporo miejsca wolnego koło siebie. Tym razem z obu stron. Przysypiam. Potem zjadam jakieś kolejne obrzydlistwo i dalej śpię. Wreszcie lądowanie. Trzęsie niemiłosiernie, podobnie zresztą jak w Paryżu. Idę szybko do wyjścia. Po drodze wypisuję mały formularz z moimi danymi. Za chwilę już jestem poza wszelkimi kontrolami. Zaczyna się przygoda z Tunisem w tle.

Rozglądam się czy ktoś na mnie czeka? Nie ma nikogo. Czekam ponad pół godziny i zastanawiam się co zrobić? Może powinienem odszukać biuro Air France i zmienić lot powrotny na najbliższy możliwy? Kiedy już jestem bliski takiej decyzji, pojawia się ktoś, z kartką z moim imieniem. Okazuje się, że był błąd na moim bilecie i godzina przylotu do Tunisu była podana według polskiego zegara czyli o godzinę później w stosunku do czasu tunezyjskiego. Jest jednak nieźle. Dowiaduję się, że moje mieszkanie nie jest jeszcze załatwione i mam zamieszkać chwilowo u człowieka, który mnie odbiera z lotniska. Doktor Ridha jest emerytowanym profesorem chemii i jednym z założycieli AUNA (American University in North Africa). Jedziemy więc krętymi ulicami do jego domu. Po drodze Ridha mieszanym francuzko-arabskim angielskim opowiada mi co nieco o sobie, o uczelni i jej kłopotach. Widzę jak wiele serca i pracy włożył ten projekt. Nabieram dla niego dużo sympatii.

Wreszcie niepozorny domek z białym murem i niebieską bramką. Tu większość domów na niebieskie bramy, bramki lub furtki i białe murowane ogrodzenia. Jest północ, więc niewiele widać. Dom okazuje się jest znacznie większy niż to widać z zewnątrz. To co widać to jest parter, ale dom idzie w głąb. Jest więc sporo marmurowych schodów, kute poręcze, patio przez dwa pietra a w nim rośnie ogromy ficus beniamina (chyba z 5 metrów). Rozmawiamy jeszcze przez chwilę, coś pijemy. To był trudny dzień, długi i męczący. Przed zaśnięciem zastanawiam się jak będzie wyglądała ta moja nowa uczelnia? Za chwilę zapadam w długi spokojny sen.

Oto galeria zdjęc z Willi Ridha:

Villa Ridha Tunis