Tags

, ,

Sobota 7 listopada 2015 roku. Budzę się wcześnie rano. Za oknem słońce, śpiewają ptaki, ciepłe powietrze płynące od okna jest wspomnieniem, tu również, przemijającej jesieni. Biorę gorący prysznic, aby się obudzić. Potem śniadanie – chleb, oliwa zamiast masła, biały ser, trochę warzyw, oliwki i gorąca kawa. Dopiero tu w Tunisie nauczyłem się pić kawę na śniadanie. Tutejsza woda w kranie zupełnie nie nadaje się do herbaty. Wynoszę śniadanie na taras przed domem, siadam w nagrzanym fotelu i delektuję się porankiem. Niebo czyste, bez jednej chmurki. Ptaki skaczą po drzewach, koty wodzą tylko wzrokiem za nimi. Kiedyś tu na tym małym trawniku naliczyłem 7 kotów jednocześnie. Oczywiście wszystkie bezdomne i wszystkie żebrzą o jedzenie. Wiem, że nic z tego, co jem im nie będzie smakowało, więc nie próbuję się z nimi dzielić moim śniadaniem. Zastanawiam się, co zrobić z tak ładnym dniem. Może jednak poszukam tej Kartaginy? Co z niej jeszcze zostało?

Przypomina mi się lekcja historii i słowa Katona – “Ceterum censeo Carthaginem esse delendam”, czyli „Poza tym sądzę, że Kartagina musi być zniszczona”. Takimi słowami ten rzymski polityk kończył swoje przemówienia w II wieku p.n.e. Rzeczywiście Rzymianie mieli duże obawy przed tym fenickim miastem po drugiej stronie Morza Śródziemnego. Kartagina była w tym czasie silnym ośrodkiem handlowym, miastem założonym przez Fenicjan dokładnie po drugiej stronie morza, naprzeciw Sycylii i Sardynii. Rzymianie wielokrotnie ponosili porażki w walkach z Kartaginą. Stąd brały się obawy, że któregoś pięknego dnia Rzym może boleśnie odczuć bliskość Kartaginy. Jak wygląda zatem miejsce, gdzie kiedyś znajdowała się ta wspaniała kolonia fenicka?

Zastanawiam się przez chwilę jak się tam dostać? To jest około 30km od mojego obecnego miejsca zamieszkania. Mogę pojechać autobusem do centrum, potem pociąg. Tylko czy to ma sens? Stracę dużo czasu na taką podróż z przesiadką. Decyduję się na taksówkę. Nie jest ważne ile to będzie kosztowało. Będzie za to dużo szybciej.

Wychodzę na ulicę. Jest sobota, poranek i ulica dokładnie pusta – nikt nie idzie i nic nie jedzie. Po paru minutach pojawia się jakaś zabłąkana taksówka. Wsiadam i oczywiście nic nie rozumiem, co kierowca mówi do mnie ani on, co ja do niego mówię. Na szczęście mam mapę i notatki po arabsku gdzie warto pojechać. Wątpliwości rozwiane. Kierowca z radością rusza w kierunku szosy. Nie dziwię mu się, pewnie przez długi czas szukał chętnego do powiezienia, a tu tymczasem kurs na drugi koniec miasta i jeszcze dalej. Jedziemy więc gładką i kompletnie pustą szosą. Z radia dochodzi muzyka – arabska, klasyczna. Kierowca z radością podśpiewuje sobie, co jakiś czas pokazuje mi coś interesującego przy drodze, ale mogę się tylko domyślać, o co mu chodzi. Wreszcie jest, najpierw na wzgórzu przed nami wysoki kościół, a potem już skrzyżowanie z posterunkiem policji. Tu policja jest dokładnie wszędzie, gdzie mogą być turyści. Zawsze mili, uśmiechnięci i chętni do pomocy. Dojeżdżamy do pierwszego punktu, który chcę zobaczyć, czyli łaźni Antonina. Tu też jest policjant. Równie uprzejmy jak wszyscy dotychczas. Tu zostawiam taksówkę. Dojazd do Kartaginy kosztował aż 10 dinarów, czyli 20 zł. Pewnie pociągiem i autobusem bym zapłacił tyle samo, a ile dłużej bym jechał.

Zaczynam zwiedzanie od łaźni. Teren ogromny i wszędzie pusto, dokładnie pusto. Gdzieś na horyzoncie stoi samotny wartownik i to wszystko. Podobno dawniej były tu kolejki do kasy na kilkaset metrów. Teraz nie ma nikogo. Idę przez gigantyczne ruiny. Czegoś tak ogromnego dawno nie widziałem. Setki metrów, teraz odkrytych, korytarzy. Dziesiątki kolumn kamiennych lub ich resztki. Podobne ruiny zwiedzałem dawno temu w Libanie, w Baalbek. Tamte ruiny były równie ogromne, ale miały zupełnie inny charakter. Tam były świątynie, tu jest zespół łaźni. Ogrom jest ten sam, rzymski.

Carthage, The Antonine BathsPo jakimś czasie zaczynam tracić orientację, gdzie jestem i dokąd chcę iść. Na szczęście jest ten główny korytarz, który z czasem stracił dach i zamienił się w odkryty pasaż. On idzie tylko w jednym kierunku – wzdłuż całej budowli. Wreszcie wychodzę na wzgórze obok łaźni. Tu, na kamiennym podeście jest mapa całych łaźni, opisem poszczególnych miejsc, i dla porównania można spojrzeć przed siebie i porównać szczegóły z mapą. Nie wytrzymuję długo w tym miejscu. Robi się bardzo zimno, a porywisty wiatr od morza jest trudny do wytrzymania. Idę więc tam, gdzie nie będzie wiatru. Wychodzę na, w dalszym ciągu, puste ulice Kartaginy. Jest już prawie południe i dalej nie widać tłumów turystów. Za bardzo nie wiem gdzie iść i co mogę jeszcze zobaczyć? Na szczęście jest duży znak z napisem „amfiteatr”. Amfiteatr jest dużym rozczarowaniem. Ogromna budowla, z której niewiele zostało, uzupełniona betonowymi siedzeniami i schodami. Ot duże coś, ale w 90% zupełnie nowe. Wychodząc z amfiteatru ulicę widzę na odległym wzgórzu dużą sylwetkę kościoła. Tylko jak tam się dostać. Kluczę uliczkami tej nowej Kartaginy. Mijam przepiękne wille z błękitnymi drzwiami i okiennicami. Wodospady kwiatów bugenwilli spływają z białych murów. Jest listopad, a tu ciągle wszystko kwitnie. W żadnym innym kraju nie widziałem tylu kolorów tych kwiatów. Wszędzie, w cieplejszych rejonach, można spotkać odmiany bugenwilli o różnych odcieniach różu i bieli. Tu są również inne barwy – przez wszystkie odcienie brązu i czerwieni. Szczególnie interesująco wygląda bugenwillia o kwiatach czerwonych, prawie czarnych, na tle białego muru. Skrzyżowanie za skrzyżowaniem, za każdym razem wybieram tę uliczkę, która pnie się do góry. Wreszcie po jakimś czasie wychodzę na górę tuż obok ściany kościoła. Obok oczywiście stragany z pamiątkami. Sprzedawcy zniecierpliwieni brakiem klientów natarczywie starają się zawłaszczyć sobie każdego, kto pojawia się w pobliżu. Co niektórzy reagują ze złością na tych, którzy nic nie kupują. Nie dziwię im się. Zniknęła lawina turystów kupujących każdy śmieć. Z czego teraz żyć? Omijam kolejnego sprzedawcę oferującego mi panel mozaiki rzymskiej, podobno autentycznej? Dalej inny sprzedawca oferuje mi monety starożytne – podobno również autentyczne? Chyba jegomość wykopał jakiś skarb, tyle tego ma? Znowu sprzedawca i znowu namawianie. I znowu to samo. Nie chcę kupować śmieci. Uciekam za bramę obok kościoła. Kupuję bilet i znikam w ciemnym wnętrzu. Kościół, dawniej zwany Katedrą Świętego Ludwika, teraz nosi nazwę Acropolium, jest starą rzymską katedrą katolicką. Jedni mówią, że jest to najstarszy kościół w Afryce, inni, że największy w Afryce. Trudno znaleźć wiarygodną informację. Od paru lat katedra nie jest używana jako kościół – nie ma zbyt wielu wiernych w tej okolicy. Jest za to używana, jako sala koncertowa. Przy czym odbywają się tu koncerty muzyki tunezyjskiej i klasycznej. W tej chwili jest tu wystawa malarstwa nowoczesnego. Trudno o gorsze miejsce na tego rodzaju wystawę. To, tzw. malarstwo współczesne, zupełnie nie pasuje do tego tak starego wnętrza. Omijam skrzętnie obrazy i delektuję się dekoracjami na ścianach i sufitach. Są piękne, bardzo kunsztowne i kolorowe. Jest tu sporo typowych ornamentów islamskich, ale w końcu te kultury na obszarach pogranicznych zawsze się w jakiś sposób przenikały. Podobnie było na Sycylii w Palermo, podobnie było w Hiszpanii i Maroku. Carthage, Saint Louis Cathedral

Po wyjściu z kościoła decyduję się na jeszcze jeden punkt do zwiedzenia i wracam do domu. Jestem zmęczony zarówno bardzo zmienną pogodą jak i nadmiarem wrażeń. Tuż obok kościoła jest muzeum, tzw. Muzeum Narodowe Kartaginy. Na ten sam bilet, co wszędzie, wchodzę i wałęsam się po rozległych ruinach. Rozległe wzgórze kryje w sobie wiele budowli, część już odsłonięta, przypuszczam, że wiele z nich jest ciągle zasypane ziemią. Trochę bezmyślnie oglądam to wszystko. Czasem staram się zrozumieć, co w danym miejscu jest, ale za dużo tych ruin, w dodatku takbardzo podobnych do siebie, na jeden dzień. Znowu ruiny, kolumny, kolumny, kolumny, …, ściany, i znowu ściany, i znowu. Tak jest bez końca. Jeszcze wchodzę na moment do budynku muzeum. Jest tu sporo pięknych rzeźb alabastrowych. Tylko znowu trzeba sięgnąć do podręcznika historii, aby dowiedzieć się, jaki to był bóg i do czego był rzymianom potrzebny. Każdy z nich pełnił jakąś rolę w życiu społeczeństwa. Trochę za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Robię setki zdjęć, kiedyś w spokoju będę je analizował, ale teraz już dość na dziś.

Carthage, archaeological park

Schodzę powoli z wzgórza katedralnego. Wreszcie jest ulica. Z wybrzeża spoglądam jeszcze na port rzymski, ale nie mam już ochoty zagłębiać się w historyczne szczegóły. Po dłuższym rozglądaniu się udaje mi się zlokalizować wolną taksówkę. Wracam do el Gazeli. W domu jestem i tak już późno wieczorem.

Więcej informacji o Kartaginie jest na odpowiedniej stronie wikipedii.