Tags

, , ,

Była kiedyś w naszym domu książka zatytułowana „Bogowie, groby i uczeni”. Książka była zaczytywana przez wszystkich członków naszej rodziny i prawdopodobnie dzięki temu jest teraz wśród nas trójka zawodowych archeologów i parę innych osób ze skłonnościami do poznawania historii tego świata.

Tym razem jednak nie będę pisał ani o archeologii ani o historii. Będzie rzeczywiście o bogach, grobach i ludziach. A wszystko to w koreańskim aspekcie.

W czasie mojej pierwszej wizyty w tym kraju, jadąc autobusem z Seoulu na wschód, zauważyłem liczne świątynie chrześcijańskie widoczne w mijanych wioskach. Było ich zdumiewająco dużo w kraju, który, zawsze miałem takie wrażenie, powinien być buddyjski jak większość krajów w Azji Wschodniej. Mijane kościoły nie grzeszyły urodą. Brzydkie i mocno udziwnione wieże często raziły swoim wyglądem. Później, kiedy zacząłem chodzić po Seoulu i Cheongju zauważyłem, że są to często ogromne budowle przygniatające swoim bunkrowatym wyglądem okoliczne budynki. Kościół w Seoulu, a dokładniej w dzielnicy Suwon, był tak ogromny, że wystawał ponad okoliczne budowle na wiele pięter. Sprawiał wrażenie ogromnego statku pasażerskiego, który jakimś cudem został wyrzucony przez fale do centrum miasta.

DSCF7646

Jeden z kościołów w centrum Cheongju

Zapytałem kiedyś moich kolegów, jaki jest procent chrześcijan w Korei? Statystyki oficjalne z roku 2005 podają około 30% chrześcijan i około 20% buddystów. Zdaniem moich koreańskich znajomych w tej chwili przewaga chrześcijan znacznie się powiększyła. Jak to możliwe? Jak to się stało, że kościoły chrześcijańskie są tak popularne w tym kraju?

Na początek zauważmy, że każdy obywatel tego kraju jest zobowiązany odprowadzić 10% swoich dochodów na rzecz kościoła, do którego należy. Jest to ogromna suma i akumulacja takich pieniędzy w jakimkolwiek kościele daje mu zdecydowane bogactwo do natychmiastowej dyspozycji. Kościoły chrześcijańskie wykorzystują te pieniądze do organizacji życia swoich wiernych i w pewnym stopniu do ich zniewolenia. Ktoś mi mówi, ‘jeśli już płacę takie pieniądze, to chcę coś z tego mieć’. Jak to mamy rozumieć? Wystarczy odwiedzić jeden z tych wielkich i bogatych kościołów w mieście i obejrzeć jego wnętrze. Kiedyś zupełnie przypadkowo znalazłem się w pobliżu takiego kościoła i nawet nie próbowałem oponować, gdy mnie zaczęto po nim oprowadzać, jako potencjalnie nowego wiernego.

Kościół miał piwnicę i cztery piętra. Piwnica była wielką jadalnią na wiele setek ludzi. Tu spotykają się na obiad ludzie po mszy. Przypuszczam, że obiad jest bezpłatny skoro płaci się na kościół 10% pensji. To jest to, o czym znajomy powiedział ‘chcę coś z tego mieć’. Jest jednak więcej – zapracowani Koreańczycy nie mają zbyt wiele czasu, aby kontaktować się ze swoimi znajomymi w tygodniu. Obiad po mszy jest znakomitą okazją, aby spotkać rodzinę, znajomych i osoby, z którymi mamy jakieś interesy do załatwienia. Wszystko w jednym miejscu, przy posiłku lub po nim jest czas na takie rzeczy. Na jednym z pięter jest salka konferencyjna, gdzie można usiąść i omówić interesy. Parter kościoła to biura i kawiarnia. Tu jest bardziej kameralne i wygodne miejsce o każdej porze dnia na spotkania z innymi wiernymi lub po prostu znajomymi. Jeden z moich kolegów mówi mi, że on do kościoła nie należy, ale bywa tam właśnie, aby spotkać znajomych i ewentualnie załatwić jakąś ważną sprawę. Inny kolega mówi, że on wprawdzie nie jest wierzący, ale przynależność do kościoła daje mu potrzebne kontakty. Czego nie robi się dla pieniędzy?

Pójdźmy na wyższe pietra. Pietro pierwsze i drugie to jedna wielka sala koncertowa. Tu odbywają się msze, ale również wszystkie inne wydarzenia religijne i inne. Stojący w dole fortepian a z drugiej strony instrumenty średniej wielkości orkiestry sugerują, że mogą odbywać się tu koncerty muzyczne. Dlaczego nie? Warunki do tego są wyśmienite. Wreszcie piętro trzecie i tu mamy najprawdziwszą siłownię. Tego jeszcze nie widziałem w żadnym kościele, żadnej znanej mi wiary.

Z tego opisu widać, że pieniądze Koreańczyków nie idą na marne i są wykorzystywane tak, aby przyciągnąć jak najwięcej ludzi, w tym nowych wyznawców. W każdym kościele, również i w tym, są mali ludzie, wielcy i najwięksi. Aby należeć do drugiej i trzeciej grupy wystarczy, co jakiś czas obdarować kościół kopertą. W kopercie jest oczywiście czek, a nie gotówka. Czek jest podpisany. Tylko w ten sposób proboszcz wie, kto i jak bardzo zasłużył się kościołowi. Zdarza się czasem, że jakiś wierny nie odprowadził do kościoła owych 10% pensji. W takim przypadku, jego nazwisko zostanie odczytane po mszy i to swoiste napomnienie będzie wstydliwym faktem odnotowanym przez jego znajomych. Lepiej więc się nie narażać.

Co na to Buddyści? Świątynie buddyjskie, często są położone daleko w górach, nie sprzyjają tak bogatemu życiu socjalnemu. Nie ma tam określonych godzin, kiedy wierni mogą się spotkać. Toteż spotykają się tam raczej nieliczni i nie jest łatwo spotkać akurat kogoś, do kogo ma się poważniejszy interes. Najczęściej jest tam również restauracja, serwująca bezpłatnie jedzenie wegetariańskie, potrzebującym z danej okolicy. Zjedzenie posiłku w takiej restauracji nie jest, zatem okazją do tego, aby spotkać się z kimś na rozmowie i omówić jakąś ważną sprawę. Chociaż i to też się zdarza.

Co zatem może dać wiernemu buddyjska świątynia? Medytację, wspomnienia zmarłych i oddanie im hołdu. Świątynia buddyjska jest w większym stopniu miejscem załatwienia duchowej potrzeby niż socjalnej czy towarzyskiej. Tu warto nadmienić, że świątynie buddyjskie mają często mocno rozbudowane otoczenie – kilka bardzo dekoracyjnych budynków, zadbany park pomiędzy poszczególnymi budynkami, zazwyczaj kilka rzeźb. Wśród rzeźb znajdziemy nie tylko wizerunki bogów, ale również smoki czy inne stwory. Zupełnie celowo użyłem określenia ‘stwory’ gdyż często są to rzeczywiście stwory zupełnie nie przypominające żadnego ziemskiego zwierzęcia. Czasem jest gdzieś w tle cicha, łagodna muzyka. To wszystko sprawia, że znajdując w takim miejscu możemy się zrelaksować i znaleźć, tak nam potrzebny, spokój ducha.

Co bardziej dociekliwy turysta może zobaczyć w Korei świątynie inne niż te, które tu opisałem. Napotyka się je w raczej w okolicach podmiejskich, czy małych wioskach. Nie ma w nich zazwyczaj żadnych znanych nam podobizn. Czasem jest tam coś, co przypomina nam ozdobną pustą klatkę. Tylko tyle. Kiedy pytam kolegów, co to jest to mi odpowiadają, że są to świątynie szamańskie. Dalej nic nie wiem? Po długich poszukiwaniach zaczynam rozumieć, o co tu chodzi. Określenie ‘szin’, jakie w takich rozmowach pada znaczy dosłownie tyle bogowie. Tu wystarczy sobie przypomnieć, że w kraju położonym niedaleko jest religia określana, jako ‘szinto’, gdzie wierzy się, że w naszym otoczeniu każda większa rzecz ma swojego ducha ‘kami’. To Japonia. Tam składa się daniny i modli do duchów i tych wielkich i tych małych, okolicznych. Tu w Korei są również ‘kami’ i to im poświęcone są przed chwilą wspomniane miejsca.

Ciekawe jest, że ten swoisty politeizm daje sobie zupełnie nieźle radę z taką ilością bogów. W jednej świątyni zobaczymy Buddę, jak również kilku innych bogów – większych lub mniejszych. Nikt tu z nikim nie walczy o priorytet, o ważność czy prawdziwość. Oni wszyscy zupełnie zgodnie „żyją” pod jednym dachem. Budzie nie przeszkadza bóg ‘Mu’ określany, jako ‘niebiański król’ czy ‘Dangun’ syn niebiańskiego króla, czasem nazywany, jako ‘wnuk niebios’. To właśnie Dangun jest uważany za twórcę narodu i państwa koreańskiego. W Japonii jest zresztą podobnie. Kto zatem i od kogo przejął wierzenia religijne?

Kiedy zacząłem czytać na temat religii w Korei to dowiedziałem się, że kościoły chrześcijańskie często wykorzystują praktyki mające swoje korzenie w szamanizmie. Co więcej – koreańscy chrześcijanie często wyznają zasadę ‘panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek’. Co to znaczy? Ano to jest tak. Wyobraźmy sobie, że pociecha państwa Kim Ktoś Tam ma akurat przed sobą ważny egzamin. W takim przypadku rodzice często, niezależnie od ich religii, wykonują kilkadziesiąt czasem kilkaset pokłonów przed posągiem Buddy jak również przed posągami paru innych, co ważniejszych świętych, czy zmarłych członków rodziny. Pociecha potrzebuje wszelkiej możliwej pomocy! Trzeba zatem sięgnąć do środków nadzwyczajnych.

W tytule tego eseju wymieniłem również cmentarze. To wszystko wiąże się w jedną całość. W dawnych czasach klany w Korei miały określone terytoria. W takim przypadku na chowanie zmarłych wyszukiwano, na terenie należącym do klanu, wzgórze, na którym chowano zmarłych. Wzgórze było na ogół tak wybrane, aby zmarli mogli podziwiać okolicę. Takie cmentarze widoczne są w wielu miejscach. Rozpoznajemy je po ładnie zrobionych pomnikach z napisami wykonanymi w starym chińskim piśmie lub, rzadziej, w nowym alfabecie koreańskim. Teren cmentarza jest zazwyczaj bardzo dobrze utrzymany. Duże połacie skoszonego trawnika, czyste pomniki i porządek rzadko spotykany na cmentarzach azjatyckich. Podobno rząd koreański w ostatnich latach zaczął interesować się tymi cmentarzami. Co nie oznacza nic dobrego. Do dziś wszyscy pamiętają tu lata 1970-80 kiedy to zniszczono większość kulturowego dziedzictwa Koreańczyków likwidując wiele świątyń tradycyjnych wyznań w Korei. Szczególnie dotkliwe szkody wyrządził dyktator – prezydent i generał Park Chung-hee. Czyżby znowu szykowała sie kolejna czystka w tradycjach tego narodu?

To chyba już wszystko co wiem o skomplkowanych problemach religijnych w Korei Południowej. W literaturze jest znacznie więcej informacji, ale to nie są moje spostrzeżenia ani wrażenia. Nie będę więc ich tu cytował. To jest mój blog i zawiera moje mysli i fragmenty mojego życia. Tylko tyle ale i tak trochę się tego nazbierało.